-->

piątek, 27 września 2013

:)))

Dziewoczki Kochane! :)))

Jestem, jestem.
Niestety "na dzień dzisiejszy" (jak mawiał Cezary Mończyk) nie pławię się w rozkoszach przeuroczego leczenia.
Chujek mnie się zmutował, na leki uodpornił i o!
Masz babo chujka!

Coby się jakaś przyszłość rysowała, Ewelinka zgłosiła chęć szczerą testowania nowych leków na chujki.
Jeśli będzie potrzebnym egzemplarzem z odpowiednimi parametrami, wezmą Ewelinkę.
Jeśli nie spełni kryteriów, Ewelinka poczeka grzecznie w kolejce z nadzieją, że nie oznacza to dla niej eutanazji (gdyby się odrobineczkę dłużyło ;).

Ale nastawienie Drogie Panie jest.
Jako i samopoczucie mojego chujka.
Pozytywne.
Absolutely.
Zawsze.
Prawie... ;)

Dzięki za wsparcie otrzymane. BARDZO!

Całuję,
baba z chujkiem

PE-ES Taaaaak, zastanawiam się nad racją bytu \ charakterem blogasia.
Prowadzenie blogasia-chorej kręci mnie? Nie kręci chyba...
Za małom poważna, kwalifikacje mam słabe. ;)

Życie sobie trwa (fajne!), Muffinek rośnie, zawsze jest o czym gadać i o czym pisać, ale...
Czasem człek jakiś taki nie teges.
Życie ma zdominowane przez.
Jest pod silnym wpływem.
Chujka.
Hmmm, sama nie wiem...
Nie kasuję blogasia jednakoż, szkoda trochę...
A do Was zaglądam i zaglądać będę, promise! :)))


wtorek, 11 czerwca 2013

O! *

* Tytuł zaczerpnięty z komentarza Króla Pieprza (tak, Czarnego!)

Jak macie w MOMENTACH? Ja mam tak, że się zwijam.
Choroba? Nieszczęście?
Zwinąć się w kłębek i przeczekać.
Działać? Jasne!
Ale żeby gadać, kontakty nawiązywać?! Co to, to nie! ;)

Jak ma Wasz Pan Bóg w MOMENTACH? Wspiera? Cuda czyni?
Z Paulo Coelho i resztą wszechświata się spina i sprzyja, sprzyja nieustająco?
Pozostałych członków Rodziny utrzymuje przy życiu, w zdrowiu, trzeźwości i ogólnej wesołości?
Samochody i pralki usprawnia, ścieżki sprawiedliwym prostuje?

Mój Pan B. to jajcarz do granic.
Lubi z pljagami pojechać po całości.
Ale i drobiazgami żywot "umili". A zabawy ma przy tym!
Szafki kuchenne na łeb zwali i ucieka krzycząc: "Psikus!".
Lubię to, Panie B.
Masz u mnie takiego lajka, że daj Pan spokój.

Nie no. Dobra nasza.
Ja się nie skarżę na swój los.
To nie "etap buntu" następujący po fazie wyparcia, depresji i czego tam jeszcze choremu potrzeba.

Tak mam.
Nie piszę, nie dzwonię, nie komentuję, ale...
Was Kocham, że ajlawju i czytam! Sprawdźcie sobie w statystykach! ;)))
Doceniam wsparcie. Bardzo, bardzo. BARDZO.

A... co do Pana B. to powiem Wam, że jeśli za dwa tygodnie się okaże (badania mam typu "big deal"), że kończymy leczenie, bo nie przynosi spodziewanych rezultatów (ino morduje), to się wkurzę.
Tak na serio.
Więc, weź się Pan zlituj.
Nie musi być śmieszno tak bez przerwy.
I tak mam uciech sto.
A od tego rechotania to mnie się mięśnie brzucha przypomniały...;)

PS Za każdą dobrą myśl, słowo i kciukasa dziękuję. Za myśl przede wszystkim.
(focia z konta pinterestowego, ja to ta z lewej)


niedziela, 21 kwietnia 2013

DRAMA QUEEN ;)

Hi Gals! Hi Pals! :)))
Gdyby ktoś mnie teraz zapytał "co tam, jak tam", musiałabym niestety odpowiedzieć, że skarb ze mnie ponury ostatnimi czasy.
Nie taka ze mnie znowu "princzipessa", żeby się nie chciało na blogasia cosik skrobnąć.
Ze mnie, to powiem ja Wam szczerze i bez ogródków, ostatnio głównie jest pacjentka.
Choroba przewlekła w ogólności to jedno terefere, a leczenie choroby przewlekłej w szczególności to już zupełne kuku.
Gdybym była pisała, o czymż musiałabymż pisać? O temperaturach 36 lub 40 stopni (nothing in between ;), o spaniu nieustająco (extra) albo wcale (buuuu), o... dolegliwościach ze strony przewodu pokarmowego??? ;)))
Funkcje życiowe jakie Waszej pacjenteczce zostały, to pisanie lakonicznych maili, czytanie Waszych blogasiowych wpisów (bez komentowania, wrrrr!!!) oraz wklepywanie esemesów typu "nie", "ok", "nieok" (rozmowy rodzinne wyglądają ostatnimi czasy podobnie, bardzo po męsku znaczy się;).
Wybaczta Ludzie!!! ;)))
Już byłam wesołym szczygiełkiem i deklarowałam głośno (niewybaczalne!) żem ogarnięta.
Tak mną pacnęło (życie), że raciczkami się nakryłam.
Więc teraz po cichu, po wielkiemu cichu, namiętnie szepnę, żem lepsza, do życia zdatniejsza.
Pchnę sprawy niepchnięte. Napiszę o cudownych wymiankach myślowo-prezentowych. Wreszcie!

Dziękuję za cudowne maile, kartki (!) z życzeniami, dobrym słowem. Fajnie, że jesteście, że w tym wielkim internetu śmy się znaleźli, że myślicie sobie czasem o takiej-owakiej, której bardzo to pomaga.
Serio, serio!

Będę skrobać, także... stay tuned!!! ;*****



(karteczki z mojego konta pinterestowego)


czwartek, 28 marca 2013

ŻYCZĘ WAM ŚWIĄT...

Zdrowych???
Nie jest to możliwe: majonez, kajmak, rodzina...

Wesołych???
Co dla kogo jest wesołe?
Że ciocię w futrze można oblać wiadrem zimnej wody?
Że wujaszek migdałkiem się zakrztusi?
Że usłyszysz kiedy w końcu: ślub, dziecko, drugie dziecko, zmienisz pracę, znajdziesz pracę?
Wesołe rodzinne Święta? Oksymoron!
Chyba tylko jajko jest wesołe... ;)

Spokojnych???
Z rodziną? Jasne...
Keep calm? In this house?!

Żartuję! Żartuję! Żartuję!

Wierzę, że to możliwe. Chociaż mnie Święta zdrowe, wesołe i spokojne jednocześnie jeszcze się nie zdarzyły... ;)

Fajnych Świąt! Na miarę Waszych możliwości! :)


(Malynowa Zajęcza Mamuśka i Bejbi Zając by Pani Karolina-Llooka)

niedziela, 24 marca 2013

MISZCZ MOWY POLSKIEJ, SE MŁA! :)

Tytułem wstępu...
Lubię mróz. Jest mróz, nie ma odwilży.
Odwilż plus moje miasto to nie najlepsze połączenie...

Jak powszechnie wiadomo, matka jest obiektem latającym.
Czasem musi polecieć i załatwić wysyłkę paczki, z bazarku kabaczki i inne takie ene due like fake, długo by wyliczać.
Jak już leci, to się wie. Z dzieciąteczkiem, z wózeczkiem, chrupeczkami, jabłuszkiem, kabanoskiem, biszkopcikiem, soczkiem, dinosami, resorakami i te de...
Te "gratisy" to nie jest matczyna dobroć. To instynkt samozachowawczy. Jeśli nie podpowiada Wam tego doświadczenie, musicie wierzyć mi na słowo.
Nie wiem jak jest w Waszym świecie, ale w moim grajdołku chodniki nie są dostosowane dla takich użytkowników. Gdyby nie możliwość wsparcia się o wózek, na porcelanowe licówki człek by nie nastarczył.
A i kierowcy nie zawsze życzliwie te 60 centymetrów zostawią parkując na chodniczku.
A prawo chyba takie jest (nie wiem, nie znam się), że ociupinkę miejsca powinni zostawić.
Miałam ci ja się ostatnio (właśnie w czasie chwilowego ocieplenia) z takim, co nie zostawił.
Ni ociupinki.
Po lewej parkan, po prawej ruchliwa ulica z gigantyczną kałużą ku ozdobie.
Nijak wyminąć. "Chuda glizda" do parkanu przylgnie, się przyklei i przeciśnie na drugą stronę tęczy.
Ale... "chuda glizda" to nie ja. No i wóz mam, więc...czekamy sobie.
Odwrót się nie opłaca, 20 minut w plecy.
Może uda się ulicą? Nie udało się.
Czekamy dalej.
Dziecię się niecierpliwi.
Chrupeczkę? Dinoska? Soczku?
Nie! Jechać chce!
Się nie da się!
Czekamy 5 minut, 10, 15...
Wraca pancio do autka.
Ja go grzecznie, że dzień dobry psze pana, że bardzo pana proszę, sam pan rozumie, miejsce trzeba zostawić, bo może ktoś chciałby przejść. Poza tym, tu chyba parkować nie można.
A kto mu zabroni?!
No, nie ja. Ale wyjaśniam grzecznie, że czekać musiałam, że sam pan rozumie.
Znowu nie rozumie.
Niegrzeczny się robi. Nie odjeżdża.
A ja, jak ktoś niegrzeczny, tym bardziej grzeczna jestem.
Pan się śmieje. Rozbawiłam go widocznie.
Więc proszę pana, może poprosimy straż miejską. Niechże się wypowie, ile miejsca należy udostępnić przechodniom na chodniku.
Pan rechocze i bulgocze. A dzwoń se! Niech pani dzwoni! A dzwoń se!
I tak na przemian.
Kurczę, po setnym: "dzwonisepanijużzarazczekam" nie wytrzymuję.
"A pier... (oczywiście :"piernicz") się ty kuta... (oczywiście: "kuta na cztery nogi osobo") jeden!"
Wyrazu twarzy pancia nie zapomnę...
-Co? (pan pyta cicho)
-Ty przygłuchy kuta... (odpowiadam grzecznie)
Pan milczy minutę, dwie, zaczynam się bać... Że jak ja mu z tym pierrrem, to on mi...
Ale nie... Myślał, myślał i wymyślił!
-Jak pani może?! Czego pani dziecko uczy?!
-Droga Jagodo, (zwracam się do Muffina tak, żeby pan słyszał wyraźnie) otrzymałaś właśnie ważną lekcję na temat komunikacji. Otóż, zdarza się, że język należy dostosować do poziomu interlokutora. W przeciwnym razie nie zrozumie komunikatu.
Pan milczy.
Wsiada do autka i pomyka.
Oglądam się za się jeszcze i rozglądam w obawie przed próbą staranowania.
Ale ta nie następuje.
O, kurka, kurka! Cały chodnik nasz!

O dziwo, moje zafascynowane mową polską dziecię, z rynsztokowych pomyj mamuni wyłowiło słowo "intekutol". Gieniusz!








(na zdjęciach: 49 innych twarzy dzikiej, bo ja to nie tylko babsztyl o szewskim ozorze, ale również romantyczna, kobieca, zabawna i słodka niunia, zapytajcie Majkela!;))

czwartek, 21 marca 2013

TERE FERE KUKU! A JA MAM WIOSNĘ!!!



A kto mi tę moją wiosnę własnoręcznie wykonał, do kopertki upchnął i przysłał?
Iluś!!! Ila Kochana z MOJEJ PRZYSTANI!
Taaak, dziś znowu WIELKIE DZIĘKUJĘ! Nie mogę się powstrzymać!
Prezent od serca: serducha w moim, wciąż ulubionym, miętowym kolorze i Mr and Mrs Zając, wesoła parka.
Dziękuję Iluś! :)))))))))))
Te bazie są dla Ciebie, Kochana!
I hiacyncik tysz!;) ;*

Peesik
Dziewczyny, a mogłybyście dziś za mnie kciukaski / chujaski (sorry, z Klasykiem się nie dyskutuje ;) potrzymać?
Sprawa ważna dla mojego organizmu organicznie.








poniedziałek, 18 marca 2013

MAM FEROMONA!

No, kurde blaszka, nie widzę inaczej!
Los mnie ostatnio nieprzyzwoicie rozpieszcza, pieszczoszek jeden.
Wspaniałodajność ludzka mnie zaskakuje! Nieinternetowo i internetowo.
Zostałam obdarowana niezwykłościami przez Kobiety Wyjątkowe.

Zatem, chronologicznie:
-koralje od Funity Fspaniałej (FUNITA), fspaniałe kolory, super modern dizajn i wogóle coolerstwo maksymalne, kocham je;

-przepiękny dar od Juki (JUKLANDIA), Joleczki znaczy się Kochanej, książka o której marzyłam (a się nie załapałam), fotografie by Juka (które doczekają się godnej oprawy i miejsca!) i karteczka, którą zachowam w archiwach i... serduchu;

-absolutnie cudnisty i przezabawny zestaw od Anitki (ANITA SIĘ NUDZI), której Bozia ewidentnie dwie prawe rączki dała (cudowna pomyłka!!!) : przypinka w moich kolorach:  kwiatowa, wiosenna, romantyczna, zachwycająca; breloczkowa dzidzia (Muffin jak malowany!) a w torebusi... wełniane warzywka (mniammmm!), jeszcze nie widziałam, żeby Jagoda na jarzyny tak się rzucała; torebeczka na przydasie... przepiękne to wszystko!

Drogie Panie,
Chcę, żebyście miały świadomość odpowiedzialności za mój cudowny nastrój, poprawę humoru i samopoczucia!!!
A jak rączki mi drżały, kiedy paczuszki otwierałam... Oj! Emocje były!!!
Dziękuję Wam!
Joluś, Funito, Anitko, dzięki!!! ;*********


Mały peesik.
Czy mogę nie polecić torebusiek by Olqua (PRZYTULISKO POD WIĄZAMI)? Nie mogę! Olu, dziękuję za prześmieszną niespodziankę ukrytą w torebeczce! :)))

Czy mogę nie polecić wytworów ślicznych rączek Ani (SCRAPERKI)? Nie mogę! Aniu, dziękuję za przesłodką niespodziankę i praktyczny dodatek! :)))

Obfocię Wasze cudeńka uwieczniając apartamenta Jagody!
Dziękuję Kochane Dziewczyny!

niedziela, 17 marca 2013

POLECĘ SZEKSPIREM

Ludzie niektórzy hołdują jeszcze zwyczajowi noworocznego postanawiania.
Ja już nie. Za dobrze siebie znam. Wiem, jak to się wszystko kończy.
Zawsze tak samo.
Zresztą:
-nie palę, więc musiałabym zacząć, żeby rzucić;
-nie piję, bo nie mogę;
-schudnę i tak (czeka mnie kuracja, która każdego pacjenta odchudza, więc i ja mam szansę ;);
-telewizor mam, ale telewizji nie oglądam, nie ma czego ograniczać.

W tym roku mały wyjątek.
Obiecuję uroczyście, że przeczytam CAŁEGO SZEKSPIRA!
Wow, dziewczynko! Ambitnie!
Trochę się w LO czy na studiach czytało, ale na Boga, wszystko?!
Tak ma być, bo i okazja się nadarzyła stosowna.
Stanisław Barańczak, tłumacz znany i lubiany/ kochany/ uwielbiany/ ceniony siadł był i przetłumaczył wszystkie komedie.
Teraz siedzi i tłumaczy tragedie i kroniki (te, co Mu tam jeszcze zostały). "Sonety" już dawno przełożył.
A Szekspir... i śmieszny i straszny, mądry i bardzo aktualny.
Jak niewiele ludzie się zmienili emocjonalnie, w sposobie myślenia i postępowania od Jego czasów... wielkie zaskoczenie!
Barańczakowi zarzuca się często, że "spłaszcza" dla efektu. Dla "ładnego" rymu i dobrego rytmu. Że tej wieloznaczności "Jego Szekspirowi" brak, że traci na głębi.
Nie wiem, czy przeciętny czytelnik (ja) jest w stanie to odczuć, zwłaszcza nie porównując z oryginałem na bieżąco.
Z całą pewnością pan Barańczak starał się językowi bohaterów dołożyć odrobinę współczesnych "smaczków" (odzywek, określeń, powiedzonek) co, jak sądzę, w teatrze wywoła salwy śmiechu. I faktycznie, jest zabawne!
Dla mnie Stanisław Barańczak to GENIUSZ.
Jego przekłady angielskiej i amerykańskiej poezji cenię bardzo, "Fioletową krowę" ubóstwiam, a pracowitość podziwiam.
Poza tym... przeszedł "test Lewisa Carrolla". "Alicja w Krainie Czarów" to, według mnie, jedna z najtrudniejszych anglojęzycznych książek, jakie można przetłumaczyć.
Panu Barańczakowi udało się z niej przełożyć TAKIE rzeczy TAK, że nikt nie zaprzeczy...
Kupcie Szekspira, bo jest fajny!
To cudowna odmiana od powieści.
Są tam takie treści, że włos (hmmmm... ;) dęba staje, kapeć spada i trzeba się długo chłopu tłumaczyć, z czego się człowiek z takim rumieńcem nieustannie chichocze.
I dzieciom (jeśli macie) do szkoły się przyda.
I piękne jest (jeśli jesteście estetkami) wydanie (ZNAK) z cudną okładką.
A poza tym Szekspir plus Barańczak, czy może być lepsze połączenie?
Jako filolog i kobieta (bo te komedie to przecież tylko o miłości) nie mogę nie polecić.
A jaka przyjemność pojechać czasem komuś Szekspirem! :)

PS1 Panie Stanisławie, wiem, że dnia bez mojego blogasia pan sobie nie wyobraża (jasssne! ;), zatem nie naciskam, ale uprzejmie donoszę, komedie skończyłam, na tragedie czekam!
PS2 Tak mi dziś przynudzawczo wyszło, przepraszam, porachy życia codziennego powrócą w wielkim stylu! ;)))



(do zdjęć pozował pan William Shakespeare :)

wtorek, 12 marca 2013

Z ŁÓŻKA BYM JEJ NIE WYRZUCIŁ

Taki oto komentarz rzucają czasem panowie doceniający na internetowych forach, biurowych lanczbrejkach i piwnych zebraniach urodę pań, ze szczególnym uwzględnieniem walorów.
Do łoża zaprosił mnie niegdyś Majkel, więc sam jest sobie winien. Wyrzucić się nie dam!
Nikt natomiast na naszą małżeńską rozkładaną nie zapraszał Pisklaka.
Uroczy, słodki, przytulaśny Muffinek w czasie swych chorób z miękkości naszych serc i dla wygody został wzięty RAZ "do środeczka".
Teraz zdrów jak rydzyk (Rydzyk??? ;) wieczorem zaczyna taniec radości.
"Idziemy do bazy!!! Mamusia, tatusia, Jadótka!!!".
No, super! Forever tugezer, znaczy się?! Ale jak to?!
Kto spał kiedykolwiek z pisklakiem, dzieciakiem w sensie, kotem lub psem, ten wie.
Gabaryt nie ma tu nic do rzeczy. Tu się liczy ułożenie ciała.
Oczywiście ty zawsze będziesz już sardynką. Zawsze będziesz mieć stópki \ łapy (w najlepszym wypadku!) pod nosem. Zawsze dostaniesz małą piąsteczką \ pazurem \ ogonem w oko.
Tak będzie!
Nie róbcie tego w domu!
A przynajmniej, jeśli to robicie, nie przyznawajcie się rodzinie!
Do nas łatka "losersów" już przylgnęła.
A... tak a propos... hmmmm... z "tego" następuje tym samym automatyczna rezygnacja, ale to się chyba rozumie samo przez się, nieprawdaż?
Majk jest już dla mnie tylko plamą na przeciwległej ścianie.
Także, sexcuse me, ale... pozostaje nam kontakt esemesowy, Kochanie... ;)


(na zdjęciach: Muffin, czyli: "Too much love will kill you", wiem, bo ostatnio spałam "u południowego końca" Jagody oraz "Z łożka byś go wyrzuciła???" z mojego pinterestowego konta)

czwartek, 7 marca 2013

"SPOKÓJ W TYM STADLE BĘDZIE GŁÓWNYM ZYSKIEM.

TRUDNE TO, KIEDY ŻONA Z TAKIM PYSKIEM"

(William Shakespeare, "Poskromienie złośnicy")

W mojej rodzinie Majkel jest obiektem kultu. W annałach figuruje jako "Ten, Który Wytrzymuje".
W ramach rekompensaty za straty moralne poniesione w wyniku obcowania uszu Rzeczonego z pyskiem mła zamówiłam nam (u Mojej Serdecznej) portret rocznicowy.
Co sądzicie?
Da się nabrać?
Znowu?!

*Ma nastąpić personalizacja. Włosy Majkela zyskają myszowaty odcień (taki ma) a twarz: bródkę (tak lubię).
Moje ciało ma zyskać gabaryt, ale... nadwaga będzie ładnie rozłożona. "Lopez" tej pani zmieni się w moją "kardaszjan", wtedy Obiekt Kultu ma szansę swą małżonkę rozpoznać...;)

(na zdjęciu: portret Super Majkela by Magnesss ;)

wtorek, 5 marca 2013

ŚWIRY

Wiosna idzie.
Jak co roku budzi się przy tej okazji Mój Wewnętrzny Hipis.
Buntu w wieku lat nastu nie przeżyłam. Zagapiłam się, a potem było mi jakoś głupio. No to teraz mam...
Podsycam ogień rebelii czytając sobie o życiu bez zasad i życiu w lesie, pana Thoreau.
Zaprawdę powiadam Wam, Geniusz.

Zniechęcona polskim tytułem ("Poradnik pozytywnego myślenia") i recenzjami zaczynającymi się od słów: "Dwoje życiowych rozbitków...", a zachęcona upadkiem Jennifer Lawrence na schodach Kodak (obecnie Dolby) Theatre obejrzałam film "Silver Linings Playbook" (u mnie pod roboczym tytułem "Świry").
Od czasu "Nietykalnych" ("The Intouchables") żadnego filmu nie oglądałam dwa razy.
"Świry" niebawem obejrzę po raz trzeci... ;)
Dobry to film. Każdemu powie: "jesteś w porządku, lub się!" ;).
W to, że every cloud ma silver lining przepraszam, nadal nie wierzę (są takie cumulusy, w których się człek nie dopatrzy), ale nie szkodzi!
Film fajny! A Bradley Cooper jaki fajny! Łudzę się, że jest łudząco podobny do Majkela... ;)

Po obejrzeniu "Świrów" przypomniała mi się piosenka adekwatna. Stara i być może nawet trochę obciachowa. Ale, jak to z utworami sprzed lat bywa tekst ma niegłupi i muzykę niezłą.
Piosenka pana Rogera Hodgsona "The logical song".

Podrzucałam czasem mojemu Hipisowi Wewnętrznemu, Świrowi w sensie, jakieś okruszki. Ostatnimi czasy są to kąski smakowite i kaloryczne.
No, bo co w końcu...
Przecież nie musimy być forever normalni, dorośli, uczesani i przezorni. Czasem życiu trzeba nosa utrzeć! ;)

PS I love You, Kaziu.
(zdjęcia: moje konto pinterestowe, muza: youtube)







niedziela, 3 marca 2013

"A NA CAŁE KARGULJOWE PLEMIĘ I POLJE, SPUŚĆ DOBRY BOŻE WSZYSTKIE PLJAGI EGIPSKIE", CZYLI...

... jak dobrze mieć sąsiada!

Jak wspominałam, zmieniliśmy "miejsce zamieszkania". Nasze nowe-stare mieszkanie, w naszym nowym-starym bloku różni się wszystkim i niczym od poprzedniego.
Pięterko pierwsze (the best, wiadomo), metraż identyczny, balkonik tyż. Nuda!
Ale sąsiedztwo rekompensuje nam monotonię tej zamiany bez zmiany. Z nawiązką!
Tak więc...
Mamy tu osiedlowych celebrytów, poruszających się prawie wyłącznie wzdłuż blokowych ścianek, głównie w związku z nadużyciem aperitifów degustowanych na rozlicznych bankietach.
"Bracia After Party" zamieszkujący wspólnie kawalerkę z wybitą (od sierpnia po dziś dzień) szybą to prawdziwe gwiazdy pośród tej gromady.
Ich szyba ucierpiała, gdy "Kudłaty" (jest silniejszy) rzucał "Wąsatym".
Słuchając ich "rozmów" możnaby dojść do wniosku, że ich słownik jest nieco ograniczony.
Nic bardziej mylnego! Bezpośrednie kontakty dowodzą intelygencji, życzlywości i serdeczności.
"Proszę, szanowna pani przodem, siateczki ponieść?", "piękna dziewczynka, a jak do mamusi podobna!" (to piękna, czy podobna do mamusi, niech się panowie zdecydują!) i tak dalej, w tym samym tonie...
Uwielbiam ten klymacik. I ten typ grzeczności i kulturki.
Czasem tylko, gdy (pewnie bezpośrednio po bankiecie) pada: "Całujemy rączki miłej sąsiadce" w głowie się kręci od oparów!
Ale, ale... Płytę z kolędami dnia 1 września roku pamiętnego 2012 od Braci otrzymałam? Otrzymałam! "Bo jak szanowna pani zapewne wie, święta się zblyżają".
Kolejny sąsiad, który też lubi ten sport, już nie taki bezpośredni i hojny.
To "Skuty". Ksywka niewięzienna (jeszcze), ale skuwany bywa często. A to na klatce, a to ostatnimi czasy na glebie przed.
Bezpośrednio nad nami "Beztlenowce". Nie, nie piją i nie pędzą. Gorzej. Od 5.45, gdy tylko spuchnięte powieki uniosą do 24.00, 1.00, 2.00 kłócą się zażarcie...
"Kto zostawił masło na parapecie?" (problem na 3 godziny), "Czym faszerują kurczaki, hormonami czy antybiotykami?" (wiadomo, że jednym i drugim, ale batalia trwa 2 godziny), "A czego ty szukasz w tym komputerze?!Już ja dobrze wiem czego!" (zaledwie 6h). Beztlenowce to Boże broń nie nazwisko. Ochrona danych osobowych obowiązuje! ;) Oni po prostu nie muszą oddychać. Przerwy w tych tyradach człowiek poczciwy nie uświadczy.
Swoją drogą, jak przeżyli około trzydziestu lat razem (sądząc po wieku dzieci)? Pewnie i w tym szaleństwie jest metoda.
A... ścianka w ściankę, wycieraczka w wycieraczkę i klamka w klamkę z nami mieszka kto?
Mój "były", który kupił sąsiadujące z nami mieszkanie, gdy tylko zaczęłam "chodzić" z Majkiem.
Ale to już doprawdy NUDA.....

A narzekałam, że w poprzednim mieszkaniu słyszę jak jednej sąsiadce łóżko skrzypi i stąd wiem, na którym śpi boczku, a drugiej też skrzypi i wcale nie śpi... ;)
I tak nie zamieniłabym tego mieszkanka na na żadne inne (chyba, że większe!). Ten cały blokowy folklor jest uroczy, a życie "z podsłuchem" i z całą pewnością "na podsłuchu" niezwykle ciekawe!

(na zdjęciach: portret przodka i parę migawek z "m")

wtorek, 26 lutego 2013

KICZ I OBCIACH

czyli... lampkę "sobie" zrobiłam.

Do wykonania lampeczki niezbędny jest:
-jeden małochętny Chłop (kable, te sprawy, niewiele znanych mi kobit to ogarnie);
-chętna, milusia, always-ready Przyjaciółka z umiejętnościami (przyszywanie, poziom podobno podstawowy);
-ex -świecznik, który będzie robił za podstawę rzeczonej lampeczki;
-wielce obciachowy "babciny" klosik;
-jakieś frędzelki "szimi-szimi" i igła z nitką;
-godzinka z przerwą na kawkę.

Po (mocno zaokrąglonej) godzince cudzej pracy, mamy tę oto cudowną lampeczkę. Kicz i obciach. Kocham najbardziej na świecie! ;)

(na zdjęciach: lampeczka z Mysią i bez)






niedziela, 24 lutego 2013

I LOVE YOU, JIMMY!

W pierwszych słowach mego listu nadmienię, że nie oglądam tele. I powiem Wam, że jeżeli wiem cokolwiek o czymkolwiek, to przyznać muszę, że to świetnie, bo:

"Wielkie to szczęście nie wiedzieć dokładnie,
na jakim się żyje świecie".

Nie, to nie ja tak mądrze. To pani Szymborska.
Ma rację. Mam szczęście. Chociaż czasem trochę wstyd nie wiedzieć o najbardziej szokujących, dramatycznych, historycznych wydarzeniach, co to na naszej błękitnej planecie miały miejsce.
Jest internet, się wie. Też nie bez wad ("pudlizacja" portali informacyjnych), ale...
Omija mnie słuchanie tonu reporterów wiadomości wszelkich stacji przekazujących kolejne sensacyjne info.
Ostatnio czytałam, że jakiś tefałenowski dziennikarz został zwolniony z pracy, bo w swoim programie sparodiował ten charakterystyczny sposób mówienia dziennikowych prowadzących.
Nie chcę, żeby mnie ktoś straszył, szokował, niepokoił, głos dramatycznie zawieszał.
A o tym, co mnie interesuje, poinformuję się sama.
Tak więc... Pani Wisława miała rację. "Wielkie to szczęście".

Panią Wisławę kocha pewien rysownik, artysta, Jimmy.
Ja kocham Jimmiego.
Jego pierwszą wydaną w Polsce książką obdarowałam tych, dla których forsy starczyło i poleciłam pozostałym.
"Jak bawi się nami miłość". Cudna historia "od pierwszego wejrzenia, do uszczęśliwienia" inspirowana poezją pani Szymborskiej, of course!
Nie można przestać jej oglądać. Nie można się oderwać.
Dla zakochanych, tych, co chcieliby się zakochać, tych, co już dotarli do fazy stabilizacji (czytaj: nudy) w długoletnim związku (nie doszukuj się aluzji Majkel, nie wszystko, co mówię, musi być o Tobie! ).

Najnowsza książka pana Liao, "Dźwięki kolorów", jest o dziewczynce tracącej wzrok.
Nie ma tam tanich chwytów, a wzrusza i pozwala się wczuć na tyle, na ile to możliwe, w sytuację.
Piękna jest. A bohaterowie pierwszej książki tu i ówdzie się pojawiają. Trzeba być bystrzachą i poszukać.

Polecam te cuda! Nie wyobrażam sobie nie mieć ich w biblioteczce!
Zajrzyjcie do Jimmiego w jakimś empiq,traffiq, merlinu, czy inszym książkowym sklepiku.
Otworzycie i już bez niego nie wyjdziecie! :)

(dzisiejszy wpis powstał pod wpływem inspiracji,konkretnie pani FUNITY, zasiada u mnie po prawicy, zajrzyjcie sobie, do Niej zawsze warto!)


piątek, 22 lutego 2013

MOJA MAMA MA SIURKA...


Dziecko nam urosło, dwa latka skończyło. I przestawić trza... Z pieluchy na nocniczek \ kibelek (na razie nic nie pasi). W tym celu zanabyto lekturę "Nocnik" (nie, nie Andrzeja Żuławskiego, ale jakiś "hit w Stanach"). W lekturze tej, już na wstępie odkryto przed dziecięciem naszym tajemnicę istnienia.

Otóż... Bolek, główny bohater, ma siurka. TAAAK, naprawdę!
Ma i go prezentuje.
Służy on, jak powszechnie wiadomo, do robienia siusiu (głównie do nocniczka, of course!).
Książkę wertujemy i czytamy sto razy dziennie, zwłaszcza w porze posiłków (mniamki!), zawsze zatrzymując się na dłuższą chwilę na "mini-atlasie" anatomii Bolka...
-Mama, siurek robi siusiu.
-Tak, wiem!
-Mama, mam siurka?
-Nie masz, Gusiu.
-A mama ma siurka?
-Nie, mama nie ma siurka.
-Mama ma siurka!
-Nie, mamusia nie ma siurka, naprawdę.

Godzina 16.30, wchodzi moja maturzystka.
Gusia:
-Moja mama ma siurkaaaaa!

Ups... No i się wydało.
Im dłużej się tłumaczę, tym gorzej wychodzi.
A o tym, że mam siurka wie już pan listonosz, pan z kiosku (który nam sprzedaje magazyn "Świnka Peppa"), pan z wilczurem i wogóle każdy, kto chce słuchać...
Także, jeżeli również jesteście mamami i macie siurki, "don't worry, be happy", jak mówi pismo.
Jeżeli jesteście "tatami" i tyż macie siurki. No cóż... chyba powinniście się cieszyć! :)

(zdjęcie nr 1 "A teraz do mikrofonu, tak żeby wszyscy słyszeli! Moja mama...", zdjęcia pozostałe z nocnika wzięte)






czwartek, 21 lutego 2013

PANIE BOŻE, CO JESZCZE NA MNIE SPADNIE?

Czyli.... gdzie byłam, jak mnie nie było.

Są ludzie na tym świecie, oj są, którym za tak długą nieobecność należy się choć parę słów wyjaśnienia. Wprawdzie pogłoski o mojej śmierci były nieco przesadzone, ale niestety tylko nieco... momentami.
Oto zwięźle i bez zbędnych ceregieli w punktach ujęte przyczyny, stanowiące przeplatankę komedii z tragedią, ambitnego melodramatu z kiepskim serialem, a będące prawdziwym i szczerym wyjaśnieniem dlaczego why mnie tu nie było:
-przeprowadzka, czyli powrót do naszego mieszkania (bo 5 minut od (mojej!) Mamusi);
-pobyty i wizyty w placówkach ochrony (?!) zdrowia;
-diagnozy chorób poważnych (fałszywe! :);
-diagnozy innych chorób poważnych, prawdziwe :( ;
-wypadeczek samochodowy, sztuk raz.
Nic ciekawego jednym słowem, chociaż nie powiem żebym się specjalnie nudziła. Ba! Baaardzo chciałabym się ponudzić.

Latam ostatnio po chałupie, bo Muffin chory (choroba powszechna) i wygłaszam raz w myślach, raz pod nosem rzeczone: "Panie Boże, co jeszcze na mnie spadnie?".
Najwyższy, znany z poczucia humoru i refleksu odpowiada szybko: "Szafki kuchenne!".
Nice, dzięki!
Najpierw ostrzegawcze chrupnięcie.
Wycofuję się na korytarz.
Czerwona lampka zaczyna pulsować. Rozpierducha wisi w powietrzu.
Potem... wszystko toczy się szybko. Efekt domina. Lecą szafki trzy. Jedna na kuchenkę, na której pyrka wesoło niczegoniepodejrzewający obiad.
Ogień buch!
Potem już szafeczka płonie powoli.
"Dzwonić najpierw do Mamusi, czy na alarmowy?". Mądry (???) człowiek zawsze ma dylemat.
Ale... jakiś wbudowany EMERGENCY system działa i po podłodze usłanej malowniczo skorupami idę sobie na bosaka, powolutku (pośpiech poniża!) zgasić gaz i ugasić co trza.
Potem dzwonię do Mamusi. Przybywa na odsiecz wraz ze Sztabem Kryzysowym (Padre).
Sytuacja opanowana już od kilku dni, ale nogi jeszcze mi się trzęsą.

Nie jestem Austen'ową Emmą, która zwykła mawiać (przynajmniej ta filmowa, Gwyneth):
"I may have lost my heart, but not my self control".
Ja tracę wszystko od razu: serce, głowę, a samokontroli i tak nigdy nie miałam w nadmiarze.

Także "to cut the long story short", jak mawiają, tak to u nas było, jest i póki co będzie.
Nie mogłam i nie chciałam opisywać historii w trakcie (nie lubię ludzi obarczać, Majkel zapewne się ze mna zgodzi ;). Kolejne części i odsłony chorobowej sagi przyjmuję już jako normę i dalej obarczać nie zamierzam. Jest to po prostu część lajfstajlu, która czasem dominuje i organizuje życie Dzikich, często bywa tylko "dodatkiem do".

And now... Nadejszła wiekopomna chwila, aby podziękować Tym Wszystkim Przemiłym Osobom dopominającym się o moją skromną osobę. Dziękuję Wam bardzo Dziewczyny Kochane! Bardzo, bardzo!
Powinnam, jak na Oskarach, ściągawkę wydobyć i dziękować z Imienia, ale boję się pominięcia kogokolwiek. Wielkim i niewybaczalnym byłoby to niedopatrzeniem.
Także, po prostu, DZIĘKI! Ajlawu! :*

(na zdjęciu: mój avatar - Giorgio, taaaak u nas lampeczki świecą się w najlepsze ;)