-->

czwartek, 3 kwietnia 2014

JEST BARDZO ŹLE, CZYLI BARDZO DOBRZE!

Dziewczynki (i Chłopcy???),
Przepraszam, przepraszam, przepraszam.
No, nie odzywam się no!
Taka jakaś jestem... (tu powinnam szlafroczek rozchylić i uśmiechnąć się filuternie).
Ja naprawdę obiadki gotuję, mebelki zmieniam, remonta planuję, z Jagodą harcuję, się śmieję, się maluję, ale...
Zawsze z tym chujkiem, no!
Do jasnej ciasnej!
Z gadaniem/ pisaniem/ kontaktami mam OGROMNY PROBLEM (ja!).

Na eksperymenta się nie zakwalifikowawszy ze względu na... stan zdrowia. ;)
Czekać mam.
Okej, w porzo, czekać to ja już umiem.
Czekać na lek nowy, co to go wprowadzać mają, bo w Uesie już jest, to i do nas doczłapie.
Podobno doczekam! (hurra!)
Na spoko! (hip! hip! hurra!)

A teraz historia będzie o tym, jak w familii mojej się nastawienie zmienia, nawet do chujków! ;)
Po wyniki badań decydujące o kontynuacji leczenia (czyli o wszystkim jakby kurcze) pojechałam byłam z Padre.
Padre jak zwykle, na pewniaka ("jasne, że jedziemy dalej z tym koksem, działa na mur!").
Familia czeka w domach połączona siecią komórkową, tudzież różańcową. Na pewniaka, oczywiście.
Jedyną osobą, która bierze pod uwagę każdą okoliczność jestem niestety ja.
Wchodzę do mojej Pani Doktor.
Wynik już Wam znany, negatywny.
Źle jest i nie chce być inaczej.
Widzę, że Pani Doktor przykro bardzo, więc staram się nie rozpłakać.
Mam jeszcze wizytę u Pań Pielęgniarek i w "rejestracji".
Wychodzę z gabinetu, Padre wzrokiem mnie śledzi i czeka na znak.
Kciukas w dół.
Nie wierzy.
Ręce rozkładam, że"trudno" i lecę do zabiegowego.
Wychodzę.
Padre siedzi, głowa w dłoniach, nie widzi mnie.
Podchodzę do Pani Rejestratorki, żeby umówić się na wizytę w trybie "bez-leczeniowym".
Przykro jej , była pewna, że się uda.
Broda mi drży, ale udaje mi się nie rozpłakać.
Podchodzę do Tatki. Mina zwyczajna.
"Słabo, co? No źle bardzo, kurtka na wacie!", mówię.
"No, coś ty?! Właśnie, że bardzo dobrze! Wyjątkowo dobrze!", odpowiada bezczelnie pewny siebie.
W windzie zaczyna się wykład, dlaczego tak świetnie ("leczenie straszne, a wyników nie ma, mam szansę na leki nowszej generacji, bez takich skutków ubocznych, zregeneruję się, sił nabiorę i jak ja tego chujka, to nie będzie wiedział jak się nazywa" itd w tym samym tonie , no może bardziej medycznie i po polsku (z wyrazami znaczy...).
Do autka idziemy, jedziemy sobie, Padre peroruje nieustająco, bo w temacie mojego chujka i farmaceutycznych niusów z zagranicy jest mocno obcykany.
Ale zaraz!
Dzwonić mam do tych wszystkich osób, do których "jak tylko wyjdę ze szpitala" .
Od Madre zaczynam.
Słyszę jak Jej przykro, więc staram się nie rozpłakać.
Padre ton tej rozmowy się nie podoba.
Jak staremu rabinowi muszę mu słuchawkę trzymać, żeby mamci mógł wyjaśnić jak dobrze się stało.
Potem Majki, Babcia Aniela, Ciocia Basia, Teściowa i wszyscy, co czekają.
W połowie obdzwaniania zaczynam się orientować, że z Madre dzwonimy jednocześnie i niektórzy już wiedzą, że "tak naprawdę dobrze się stało".
Reasumując: wynik zły, czyli dobry!
Póki w zielone gramy! ;)))

Peesss Z tym "jest źle, czyli dobrze" to my tak serio serio!
Nie jest to tanie pocieszanie (a wygląda!).
Na ten przykład ostatnio ;).
Majkiemu samochód się zaczął palić.
Gaśnicę wziął, ugasił, do mechanika został pociągnięty. Norma (takimi drobiazgami u nas się nie żyje ;).
Kiedy mechanik autko obrabiał (dni parę) włamano się nam do garażu celem podprowadzenia opelka (kradzież? "guzik warte takie określenie", jak mówi Szekspir).
Ergo...
"Jest źle, czyli dobrze", proszę sobie zapamiętać, tak na przyszłość KOCHANE DZIEWCZYNKI ( i Chłopcy???)!

Peesdwa Pewnie, że nie powinnam, bo dzieci w sieci, bo starsza już i i pewnie kiedyś będzie miała anse kabanse, ale muszę, bo się uduszę!
Przesyłam Wam focię dziecięcia mego (autorstwa Michała Andrasiaka), Jagody, która niczym stewardessa w samolocie wyraźnie pokazuje, coby każden wiedział "jak postępować z chujkami".
A czym jest dla Was chujek, same wiecie najlepiej.
Każdy ma swojego.
Niektórzy mają po prostu większe od innych.
Życie.