-->

czwartek, 3 kwietnia 2014

JEST BARDZO ŹLE, CZYLI BARDZO DOBRZE!

Dziewczynki (i Chłopcy???),
Przepraszam, przepraszam, przepraszam.
No, nie odzywam się no!
Taka jakaś jestem... (tu powinnam szlafroczek rozchylić i uśmiechnąć się filuternie).
Ja naprawdę obiadki gotuję, mebelki zmieniam, remonta planuję, z Jagodą harcuję, się śmieję, się maluję, ale...
Zawsze z tym chujkiem, no!
Do jasnej ciasnej!
Z gadaniem/ pisaniem/ kontaktami mam OGROMNY PROBLEM (ja!).

Na eksperymenta się nie zakwalifikowawszy ze względu na... stan zdrowia. ;)
Czekać mam.
Okej, w porzo, czekać to ja już umiem.
Czekać na lek nowy, co to go wprowadzać mają, bo w Uesie już jest, to i do nas doczłapie.
Podobno doczekam! (hurra!)
Na spoko! (hip! hip! hurra!)

A teraz historia będzie o tym, jak w familii mojej się nastawienie zmienia, nawet do chujków! ;)
Po wyniki badań decydujące o kontynuacji leczenia (czyli o wszystkim jakby kurcze) pojechałam byłam z Padre.
Padre jak zwykle, na pewniaka ("jasne, że jedziemy dalej z tym koksem, działa na mur!").
Familia czeka w domach połączona siecią komórkową, tudzież różańcową. Na pewniaka, oczywiście.
Jedyną osobą, która bierze pod uwagę każdą okoliczność jestem niestety ja.
Wchodzę do mojej Pani Doktor.
Wynik już Wam znany, negatywny.
Źle jest i nie chce być inaczej.
Widzę, że Pani Doktor przykro bardzo, więc staram się nie rozpłakać.
Mam jeszcze wizytę u Pań Pielęgniarek i w "rejestracji".
Wychodzę z gabinetu, Padre wzrokiem mnie śledzi i czeka na znak.
Kciukas w dół.
Nie wierzy.
Ręce rozkładam, że"trudno" i lecę do zabiegowego.
Wychodzę.
Padre siedzi, głowa w dłoniach, nie widzi mnie.
Podchodzę do Pani Rejestratorki, żeby umówić się na wizytę w trybie "bez-leczeniowym".
Przykro jej , była pewna, że się uda.
Broda mi drży, ale udaje mi się nie rozpłakać.
Podchodzę do Tatki. Mina zwyczajna.
"Słabo, co? No źle bardzo, kurtka na wacie!", mówię.
"No, coś ty?! Właśnie, że bardzo dobrze! Wyjątkowo dobrze!", odpowiada bezczelnie pewny siebie.
W windzie zaczyna się wykład, dlaczego tak świetnie ("leczenie straszne, a wyników nie ma, mam szansę na leki nowszej generacji, bez takich skutków ubocznych, zregeneruję się, sił nabiorę i jak ja tego chujka, to nie będzie wiedział jak się nazywa" itd w tym samym tonie , no może bardziej medycznie i po polsku (z wyrazami znaczy...).
Do autka idziemy, jedziemy sobie, Padre peroruje nieustająco, bo w temacie mojego chujka i farmaceutycznych niusów z zagranicy jest mocno obcykany.
Ale zaraz!
Dzwonić mam do tych wszystkich osób, do których "jak tylko wyjdę ze szpitala" .
Od Madre zaczynam.
Słyszę jak Jej przykro, więc staram się nie rozpłakać.
Padre ton tej rozmowy się nie podoba.
Jak staremu rabinowi muszę mu słuchawkę trzymać, żeby mamci mógł wyjaśnić jak dobrze się stało.
Potem Majki, Babcia Aniela, Ciocia Basia, Teściowa i wszyscy, co czekają.
W połowie obdzwaniania zaczynam się orientować, że z Madre dzwonimy jednocześnie i niektórzy już wiedzą, że "tak naprawdę dobrze się stało".
Reasumując: wynik zły, czyli dobry!
Póki w zielone gramy! ;)))

Peesss Z tym "jest źle, czyli dobrze" to my tak serio serio!
Nie jest to tanie pocieszanie (a wygląda!).
Na ten przykład ostatnio ;).
Majkiemu samochód się zaczął palić.
Gaśnicę wziął, ugasił, do mechanika został pociągnięty. Norma (takimi drobiazgami u nas się nie żyje ;).
Kiedy mechanik autko obrabiał (dni parę) włamano się nam do garażu celem podprowadzenia opelka (kradzież? "guzik warte takie określenie", jak mówi Szekspir).
Ergo...
"Jest źle, czyli dobrze", proszę sobie zapamiętać, tak na przyszłość KOCHANE DZIEWCZYNKI ( i Chłopcy???)!

Peesdwa Pewnie, że nie powinnam, bo dzieci w sieci, bo starsza już i i pewnie kiedyś będzie miała anse kabanse, ale muszę, bo się uduszę!
Przesyłam Wam focię dziecięcia mego (autorstwa Michała Andrasiaka), Jagody, która niczym stewardessa w samolocie wyraźnie pokazuje, coby każden wiedział "jak postępować z chujkami".
A czym jest dla Was chujek, same wiecie najlepiej.
Każdy ma swojego.
Niektórzy mają po prostu większe od innych.
Życie.




piątek, 27 września 2013

:)))

Dziewoczki Kochane! :)))

Jestem, jestem.
Niestety "na dzień dzisiejszy" (jak mawiał Cezary Mończyk) nie pławię się w rozkoszach przeuroczego leczenia.
Chujek mnie się zmutował, na leki uodpornił i o!
Masz babo chujka!

Coby się jakaś przyszłość rysowała, Ewelinka zgłosiła chęć szczerą testowania nowych leków na chujki.
Jeśli będzie potrzebnym egzemplarzem z odpowiednimi parametrami, wezmą Ewelinkę.
Jeśli nie spełni kryteriów, Ewelinka poczeka grzecznie w kolejce z nadzieją, że nie oznacza to dla niej eutanazji (gdyby się odrobineczkę dłużyło ;).

Ale nastawienie Drogie Panie jest.
Jako i samopoczucie mojego chujka.
Pozytywne.
Absolutely.
Zawsze.
Prawie... ;)

Dzięki za wsparcie otrzymane. BARDZO!

Całuję,
baba z chujkiem

PE-ES Taaaaak, zastanawiam się nad racją bytu \ charakterem blogasia.
Prowadzenie blogasia-chorej kręci mnie? Nie kręci chyba...
Za małom poważna, kwalifikacje mam słabe. ;)

Życie sobie trwa (fajne!), Muffinek rośnie, zawsze jest o czym gadać i o czym pisać, ale...
Czasem człek jakiś taki nie teges.
Życie ma zdominowane przez.
Jest pod silnym wpływem.
Chujka.
Hmmm, sama nie wiem...
Nie kasuję blogasia jednakoż, szkoda trochę...
A do Was zaglądam i zaglądać będę, promise! :)))


wtorek, 11 czerwca 2013

O! *

* Tytuł zaczerpnięty z komentarza Króla Pieprza (tak, Czarnego!)

Jak macie w MOMENTACH? Ja mam tak, że się zwijam.
Choroba? Nieszczęście?
Zwinąć się w kłębek i przeczekać.
Działać? Jasne!
Ale żeby gadać, kontakty nawiązywać?! Co to, to nie! ;)

Jak ma Wasz Pan Bóg w MOMENTACH? Wspiera? Cuda czyni?
Z Paulo Coelho i resztą wszechświata się spina i sprzyja, sprzyja nieustająco?
Pozostałych członków Rodziny utrzymuje przy życiu, w zdrowiu, trzeźwości i ogólnej wesołości?
Samochody i pralki usprawnia, ścieżki sprawiedliwym prostuje?

Mój Pan B. to jajcarz do granic.
Lubi z pljagami pojechać po całości.
Ale i drobiazgami żywot "umili". A zabawy ma przy tym!
Szafki kuchenne na łeb zwali i ucieka krzycząc: "Psikus!".
Lubię to, Panie B.
Masz u mnie takiego lajka, że daj Pan spokój.

Nie no. Dobra nasza.
Ja się nie skarżę na swój los.
To nie "etap buntu" następujący po fazie wyparcia, depresji i czego tam jeszcze choremu potrzeba.

Tak mam.
Nie piszę, nie dzwonię, nie komentuję, ale...
Was Kocham, że ajlawju i czytam! Sprawdźcie sobie w statystykach! ;)))
Doceniam wsparcie. Bardzo, bardzo. BARDZO.

A... co do Pana B. to powiem Wam, że jeśli za dwa tygodnie się okaże (badania mam typu "big deal"), że kończymy leczenie, bo nie przynosi spodziewanych rezultatów (ino morduje), to się wkurzę.
Tak na serio.
Więc, weź się Pan zlituj.
Nie musi być śmieszno tak bez przerwy.
I tak mam uciech sto.
A od tego rechotania to mnie się mięśnie brzucha przypomniały...;)

PS Za każdą dobrą myśl, słowo i kciukasa dziękuję. Za myśl przede wszystkim.
(focia z konta pinterestowego, ja to ta z lewej)


niedziela, 21 kwietnia 2013

DRAMA QUEEN ;)

Hi Gals! Hi Pals! :)))
Gdyby ktoś mnie teraz zapytał "co tam, jak tam", musiałabym niestety odpowiedzieć, że skarb ze mnie ponury ostatnimi czasy.
Nie taka ze mnie znowu "princzipessa", żeby się nie chciało na blogasia cosik skrobnąć.
Ze mnie, to powiem ja Wam szczerze i bez ogródków, ostatnio głównie jest pacjentka.
Choroba przewlekła w ogólności to jedno terefere, a leczenie choroby przewlekłej w szczególności to już zupełne kuku.
Gdybym była pisała, o czymż musiałabymż pisać? O temperaturach 36 lub 40 stopni (nothing in between ;), o spaniu nieustająco (extra) albo wcale (buuuu), o... dolegliwościach ze strony przewodu pokarmowego??? ;)))
Funkcje życiowe jakie Waszej pacjenteczce zostały, to pisanie lakonicznych maili, czytanie Waszych blogasiowych wpisów (bez komentowania, wrrrr!!!) oraz wklepywanie esemesów typu "nie", "ok", "nieok" (rozmowy rodzinne wyglądają ostatnimi czasy podobnie, bardzo po męsku znaczy się;).
Wybaczta Ludzie!!! ;)))
Już byłam wesołym szczygiełkiem i deklarowałam głośno (niewybaczalne!) żem ogarnięta.
Tak mną pacnęło (życie), że raciczkami się nakryłam.
Więc teraz po cichu, po wielkiemu cichu, namiętnie szepnę, żem lepsza, do życia zdatniejsza.
Pchnę sprawy niepchnięte. Napiszę o cudownych wymiankach myślowo-prezentowych. Wreszcie!

Dziękuję za cudowne maile, kartki (!) z życzeniami, dobrym słowem. Fajnie, że jesteście, że w tym wielkim internetu śmy się znaleźli, że myślicie sobie czasem o takiej-owakiej, której bardzo to pomaga.
Serio, serio!

Będę skrobać, także... stay tuned!!! ;*****



(karteczki z mojego konta pinterestowego)


czwartek, 28 marca 2013

ŻYCZĘ WAM ŚWIĄT...

Zdrowych???
Nie jest to możliwe: majonez, kajmak, rodzina...

Wesołych???
Co dla kogo jest wesołe?
Że ciocię w futrze można oblać wiadrem zimnej wody?
Że wujaszek migdałkiem się zakrztusi?
Że usłyszysz kiedy w końcu: ślub, dziecko, drugie dziecko, zmienisz pracę, znajdziesz pracę?
Wesołe rodzinne Święta? Oksymoron!
Chyba tylko jajko jest wesołe... ;)

Spokojnych???
Z rodziną? Jasne...
Keep calm? In this house?!

Żartuję! Żartuję! Żartuję!

Wierzę, że to możliwe. Chociaż mnie Święta zdrowe, wesołe i spokojne jednocześnie jeszcze się nie zdarzyły... ;)

Fajnych Świąt! Na miarę Waszych możliwości! :)


(Malynowa Zajęcza Mamuśka i Bejbi Zając by Pani Karolina-Llooka)

niedziela, 24 marca 2013

MISZCZ MOWY POLSKIEJ, SE MŁA! :)

Tytułem wstępu...
Lubię mróz. Jest mróz, nie ma odwilży.
Odwilż plus moje miasto to nie najlepsze połączenie...

Jak powszechnie wiadomo, matka jest obiektem latającym.
Czasem musi polecieć i załatwić wysyłkę paczki, z bazarku kabaczki i inne takie ene due like fake, długo by wyliczać.
Jak już leci, to się wie. Z dzieciąteczkiem, z wózeczkiem, chrupeczkami, jabłuszkiem, kabanoskiem, biszkopcikiem, soczkiem, dinosami, resorakami i te de...
Te "gratisy" to nie jest matczyna dobroć. To instynkt samozachowawczy. Jeśli nie podpowiada Wam tego doświadczenie, musicie wierzyć mi na słowo.
Nie wiem jak jest w Waszym świecie, ale w moim grajdołku chodniki nie są dostosowane dla takich użytkowników. Gdyby nie możliwość wsparcia się o wózek, na porcelanowe licówki człek by nie nastarczył.
A i kierowcy nie zawsze życzliwie te 60 centymetrów zostawią parkując na chodniczku.
A prawo chyba takie jest (nie wiem, nie znam się), że ociupinkę miejsca powinni zostawić.
Miałam ci ja się ostatnio (właśnie w czasie chwilowego ocieplenia) z takim, co nie zostawił.
Ni ociupinki.
Po lewej parkan, po prawej ruchliwa ulica z gigantyczną kałużą ku ozdobie.
Nijak wyminąć. "Chuda glizda" do parkanu przylgnie, się przyklei i przeciśnie na drugą stronę tęczy.
Ale... "chuda glizda" to nie ja. No i wóz mam, więc...czekamy sobie.
Odwrót się nie opłaca, 20 minut w plecy.
Może uda się ulicą? Nie udało się.
Czekamy dalej.
Dziecię się niecierpliwi.
Chrupeczkę? Dinoska? Soczku?
Nie! Jechać chce!
Się nie da się!
Czekamy 5 minut, 10, 15...
Wraca pancio do autka.
Ja go grzecznie, że dzień dobry psze pana, że bardzo pana proszę, sam pan rozumie, miejsce trzeba zostawić, bo może ktoś chciałby przejść. Poza tym, tu chyba parkować nie można.
A kto mu zabroni?!
No, nie ja. Ale wyjaśniam grzecznie, że czekać musiałam, że sam pan rozumie.
Znowu nie rozumie.
Niegrzeczny się robi. Nie odjeżdża.
A ja, jak ktoś niegrzeczny, tym bardziej grzeczna jestem.
Pan się śmieje. Rozbawiłam go widocznie.
Więc proszę pana, może poprosimy straż miejską. Niechże się wypowie, ile miejsca należy udostępnić przechodniom na chodniku.
Pan rechocze i bulgocze. A dzwoń se! Niech pani dzwoni! A dzwoń se!
I tak na przemian.
Kurczę, po setnym: "dzwonisepanijużzarazczekam" nie wytrzymuję.
"A pier... (oczywiście :"piernicz") się ty kuta... (oczywiście: "kuta na cztery nogi osobo") jeden!"
Wyrazu twarzy pancia nie zapomnę...
-Co? (pan pyta cicho)
-Ty przygłuchy kuta... (odpowiadam grzecznie)
Pan milczy minutę, dwie, zaczynam się bać... Że jak ja mu z tym pierrrem, to on mi...
Ale nie... Myślał, myślał i wymyślił!
-Jak pani może?! Czego pani dziecko uczy?!
-Droga Jagodo, (zwracam się do Muffina tak, żeby pan słyszał wyraźnie) otrzymałaś właśnie ważną lekcję na temat komunikacji. Otóż, zdarza się, że język należy dostosować do poziomu interlokutora. W przeciwnym razie nie zrozumie komunikatu.
Pan milczy.
Wsiada do autka i pomyka.
Oglądam się za się jeszcze i rozglądam w obawie przed próbą staranowania.
Ale ta nie następuje.
O, kurka, kurka! Cały chodnik nasz!

O dziwo, moje zafascynowane mową polską dziecię, z rynsztokowych pomyj mamuni wyłowiło słowo "intekutol". Gieniusz!








(na zdjęciach: 49 innych twarzy dzikiej, bo ja to nie tylko babsztyl o szewskim ozorze, ale również romantyczna, kobieca, zabawna i słodka niunia, zapytajcie Majkela!;))

czwartek, 21 marca 2013

TERE FERE KUKU! A JA MAM WIOSNĘ!!!



A kto mi tę moją wiosnę własnoręcznie wykonał, do kopertki upchnął i przysłał?
Iluś!!! Ila Kochana z MOJEJ PRZYSTANI!
Taaak, dziś znowu WIELKIE DZIĘKUJĘ! Nie mogę się powstrzymać!
Prezent od serca: serducha w moim, wciąż ulubionym, miętowym kolorze i Mr and Mrs Zając, wesoła parka.
Dziękuję Iluś! :)))))))))))
Te bazie są dla Ciebie, Kochana!
I hiacyncik tysz!;) ;*

Peesik
Dziewczyny, a mogłybyście dziś za mnie kciukaski / chujaski (sorry, z Klasykiem się nie dyskutuje ;) potrzymać?
Sprawa ważna dla mojego organizmu organicznie.








poniedziałek, 18 marca 2013

MAM FEROMONA!

No, kurde blaszka, nie widzę inaczej!
Los mnie ostatnio nieprzyzwoicie rozpieszcza, pieszczoszek jeden.
Wspaniałodajność ludzka mnie zaskakuje! Nieinternetowo i internetowo.
Zostałam obdarowana niezwykłościami przez Kobiety Wyjątkowe.

Zatem, chronologicznie:
-koralje od Funity Fspaniałej (FUNITA), fspaniałe kolory, super modern dizajn i wogóle coolerstwo maksymalne, kocham je;

-przepiękny dar od Juki (JUKLANDIA), Joleczki znaczy się Kochanej, książka o której marzyłam (a się nie załapałam), fotografie by Juka (które doczekają się godnej oprawy i miejsca!) i karteczka, którą zachowam w archiwach i... serduchu;

-absolutnie cudnisty i przezabawny zestaw od Anitki (ANITA SIĘ NUDZI), której Bozia ewidentnie dwie prawe rączki dała (cudowna pomyłka!!!) : przypinka w moich kolorach:  kwiatowa, wiosenna, romantyczna, zachwycająca; breloczkowa dzidzia (Muffin jak malowany!) a w torebusi... wełniane warzywka (mniammmm!), jeszcze nie widziałam, żeby Jagoda na jarzyny tak się rzucała; torebeczka na przydasie... przepiękne to wszystko!

Drogie Panie,
Chcę, żebyście miały świadomość odpowiedzialności za mój cudowny nastrój, poprawę humoru i samopoczucia!!!
A jak rączki mi drżały, kiedy paczuszki otwierałam... Oj! Emocje były!!!
Dziękuję Wam!
Joluś, Funito, Anitko, dzięki!!! ;*********


Mały peesik.
Czy mogę nie polecić torebusiek by Olqua (PRZYTULISKO POD WIĄZAMI)? Nie mogę! Olu, dziękuję za prześmieszną niespodziankę ukrytą w torebeczce! :)))

Czy mogę nie polecić wytworów ślicznych rączek Ani (SCRAPERKI)? Nie mogę! Aniu, dziękuję za przesłodką niespodziankę i praktyczny dodatek! :)))

Obfocię Wasze cudeńka uwieczniając apartamenta Jagody!
Dziękuję Kochane Dziewczyny!

niedziela, 17 marca 2013

POLECĘ SZEKSPIREM

Ludzie niektórzy hołdują jeszcze zwyczajowi noworocznego postanawiania.
Ja już nie. Za dobrze siebie znam. Wiem, jak to się wszystko kończy.
Zawsze tak samo.
Zresztą:
-nie palę, więc musiałabym zacząć, żeby rzucić;
-nie piję, bo nie mogę;
-schudnę i tak (czeka mnie kuracja, która każdego pacjenta odchudza, więc i ja mam szansę ;);
-telewizor mam, ale telewizji nie oglądam, nie ma czego ograniczać.

W tym roku mały wyjątek.
Obiecuję uroczyście, że przeczytam CAŁEGO SZEKSPIRA!
Wow, dziewczynko! Ambitnie!
Trochę się w LO czy na studiach czytało, ale na Boga, wszystko?!
Tak ma być, bo i okazja się nadarzyła stosowna.
Stanisław Barańczak, tłumacz znany i lubiany/ kochany/ uwielbiany/ ceniony siadł był i przetłumaczył wszystkie komedie.
Teraz siedzi i tłumaczy tragedie i kroniki (te, co Mu tam jeszcze zostały). "Sonety" już dawno przełożył.
A Szekspir... i śmieszny i straszny, mądry i bardzo aktualny.
Jak niewiele ludzie się zmienili emocjonalnie, w sposobie myślenia i postępowania od Jego czasów... wielkie zaskoczenie!
Barańczakowi zarzuca się często, że "spłaszcza" dla efektu. Dla "ładnego" rymu i dobrego rytmu. Że tej wieloznaczności "Jego Szekspirowi" brak, że traci na głębi.
Nie wiem, czy przeciętny czytelnik (ja) jest w stanie to odczuć, zwłaszcza nie porównując z oryginałem na bieżąco.
Z całą pewnością pan Barańczak starał się językowi bohaterów dołożyć odrobinę współczesnych "smaczków" (odzywek, określeń, powiedzonek) co, jak sądzę, w teatrze wywoła salwy śmiechu. I faktycznie, jest zabawne!
Dla mnie Stanisław Barańczak to GENIUSZ.
Jego przekłady angielskiej i amerykańskiej poezji cenię bardzo, "Fioletową krowę" ubóstwiam, a pracowitość podziwiam.
Poza tym... przeszedł "test Lewisa Carrolla". "Alicja w Krainie Czarów" to, według mnie, jedna z najtrudniejszych anglojęzycznych książek, jakie można przetłumaczyć.
Panu Barańczakowi udało się z niej przełożyć TAKIE rzeczy TAK, że nikt nie zaprzeczy...
Kupcie Szekspira, bo jest fajny!
To cudowna odmiana od powieści.
Są tam takie treści, że włos (hmmmm... ;) dęba staje, kapeć spada i trzeba się długo chłopu tłumaczyć, z czego się człowiek z takim rumieńcem nieustannie chichocze.
I dzieciom (jeśli macie) do szkoły się przyda.
I piękne jest (jeśli jesteście estetkami) wydanie (ZNAK) z cudną okładką.
A poza tym Szekspir plus Barańczak, czy może być lepsze połączenie?
Jako filolog i kobieta (bo te komedie to przecież tylko o miłości) nie mogę nie polecić.
A jaka przyjemność pojechać czasem komuś Szekspirem! :)

PS1 Panie Stanisławie, wiem, że dnia bez mojego blogasia pan sobie nie wyobraża (jasssne! ;), zatem nie naciskam, ale uprzejmie donoszę, komedie skończyłam, na tragedie czekam!
PS2 Tak mi dziś przynudzawczo wyszło, przepraszam, porachy życia codziennego powrócą w wielkim stylu! ;)))



(do zdjęć pozował pan William Shakespeare :)

wtorek, 12 marca 2013

Z ŁÓŻKA BYM JEJ NIE WYRZUCIŁ

Taki oto komentarz rzucają czasem panowie doceniający na internetowych forach, biurowych lanczbrejkach i piwnych zebraniach urodę pań, ze szczególnym uwzględnieniem walorów.
Do łoża zaprosił mnie niegdyś Majkel, więc sam jest sobie winien. Wyrzucić się nie dam!
Nikt natomiast na naszą małżeńską rozkładaną nie zapraszał Pisklaka.
Uroczy, słodki, przytulaśny Muffinek w czasie swych chorób z miękkości naszych serc i dla wygody został wzięty RAZ "do środeczka".
Teraz zdrów jak rydzyk (Rydzyk??? ;) wieczorem zaczyna taniec radości.
"Idziemy do bazy!!! Mamusia, tatusia, Jadótka!!!".
No, super! Forever tugezer, znaczy się?! Ale jak to?!
Kto spał kiedykolwiek z pisklakiem, dzieciakiem w sensie, kotem lub psem, ten wie.
Gabaryt nie ma tu nic do rzeczy. Tu się liczy ułożenie ciała.
Oczywiście ty zawsze będziesz już sardynką. Zawsze będziesz mieć stópki \ łapy (w najlepszym wypadku!) pod nosem. Zawsze dostaniesz małą piąsteczką \ pazurem \ ogonem w oko.
Tak będzie!
Nie róbcie tego w domu!
A przynajmniej, jeśli to robicie, nie przyznawajcie się rodzinie!
Do nas łatka "losersów" już przylgnęła.
A... tak a propos... hmmmm... z "tego" następuje tym samym automatyczna rezygnacja, ale to się chyba rozumie samo przez się, nieprawdaż?
Majk jest już dla mnie tylko plamą na przeciwległej ścianie.
Także, sexcuse me, ale... pozostaje nam kontakt esemesowy, Kochanie... ;)


(na zdjęciach: Muffin, czyli: "Too much love will kill you", wiem, bo ostatnio spałam "u południowego końca" Jagody oraz "Z łożka byś go wyrzuciła???" z mojego pinterestowego konta)