-->

piątek, 25 maja 2012

BĘDĘ LASKA!

Matury mnie wchłonęły, przeżuły, ale na szczęście wreszcie wypluły. Przez mgłę roboty (tu w znaczeniu wysiłku fizycznego mającego na celu podniesienie poziomu czystości w domu, uzupełnienie zapasów żywnościowych oraz opiekę nad małoletnim potomstwem) i pracy (poprzez pracę rozumie się tu wysiłek intelektualny (zajęciami językowymi zwany), którego wymiernym celem jest zdobycie środków finansowych o przeznaczeniu rozmaitym, głównie niepraktycznym), pracy i roboty, widzę już zieloną trawkę...
Jestem człowiek prosty, cieszą mnie zwyczajne przyjemności. Leżaczek, gazetka/książeczka, szklaneczka czegoś (nic konkretnego ani przesadnie drogiego), talerzyk/półmiseczek czegoś smacznego w perspektywie. A marzenie? Hamaczek, dwa drzewa, które nie złamią się pod ciężarem i chwila spokoju.
Jestem jak hobbit. Armie Saurona rosną w siłę, zło się panoszy, a ja mogę grządki kopać, w norce kurze ścierać a myśli o pominięciu któregokolwiek z posiłków nie dopuszczam.
Jestem też Czechem, tudzież Czeszką, a w zasadzie bardzo chciałabym być. Oni z każdego dnia potrafią zrobić święto. Och, jaka by była ze mnie laska nebeska. Muszę jeszcze tylko trochę nad psychą popracować.
(Na zdjęciach: życie codzienne Dzikich)


środa, 16 maja 2012

JA TO MAM SZCZĘŚCIE?!

Dziadek mój Ignacy miał zwyczaj pukać mnie delikatnie w głowę i zapytywać: "Puk, puk. Jest tam kto?". Odpowiadał mu głuchy dźwięk, który echem rozchodził się po pokoju. Dziadek musiał to słyszeć, ale pobłażliwie się uśmiechając puszczał do mnie oko i stwierdzał z niezachwianą pewnością, że jestem najmądrzejszą dziewczynką na świecie. O święta naiwności! Biedny Dziadek...
Od dawna muszę sama pukać się w czaszkę, ale nie pytam o nic, bo wiem, że odpowie mi ten sam tępy dźwięk świadczący o pustce, tylko nieco głośniejszy.
Miewam wprawdzie przebłyski, ale moje fopasy (z franc. faux pas, przypomnienie tłumacza ;)) są o wiele bardziej spektakularne.
Co mnie ratuje?
Słaba pamięć!
Wielu filozofów tworząc receptę na doczesne szczęście wymieniało ją zaraz obok dobrego trawienia i apetytu.
Niewielu przyznaje się do poczucia szczęścia, bo strach, ale ja chyba muszę. Obiektywnie rzecz biorąc mam wszystko, czego tylko do szczęścia potrzeba. I apetycik i trawienie i tę nieszczęsną pamięć...
Zatem wszystkie warunki spełnione! Nic tylko mięśnie twarzy zmusić do grymasu choć odrobinę przypominającego uśmiech.
Jutro chyba nawet szczery, bo ślepej kurze (mła), trafiło się ziarno (warsztaty wnętrzarskie) i wybywa z domu!
Bez Muffina, bez wózka, bez Męża, ale nie bez stresu. Chyba już nie umiem poruszać się nie pchając czegoś przed sobą, ani nie ciągnąc kogoś za sobą. Ale szybko się uczę! ;)
Majkel, który zostaje jutro oko w oko z Jagodą na czas nieokreślony również (mimowolnie i nieświadomie) odbędzie warsztaty ... terapii rodzinnej zatytułowane: "Muszę jeszcze bardziej doceniać wysiłek Mojej Żony!".
Sądzę, że nasza miłość rozgorzeje na nowo. W końcu wiosna (rzekomo)!

PS Jedno z naszych ulubionych powiedzonek: "Kocham Cię... gdy dziecko śpi!".
(Zdjęcie z hasłem na czas nieokreślony z mojego konta na Pintereście)

niedziela, 13 maja 2012

AND THE WINNER IS... CZYLI KOMU DUKA?

Przede wszystkim bardzo przepraszam za spóźnienie! Powiedzmy, że wczoraj miałam nieco pechowy "trzynasty", zatem dziś u mnie dwunasty maja... ;)
Ale do rzeczy! Komisja gier i zakładów w składzie: me, myself and I z użyciem maszyny losującej (Muffin) wyłoniła zwyciężczynię, a jest nią...............................MALINKA!!!
Malinko, bardzo proszę o kontakt mailowy i Twoje dane.
Mój adres: bezmeldunku@gmail.com
Serdecznie gratuluję Malince i dziękuję Wszystkim za udział w zabawie, niezwykle mądre wpisy i cenne rady!
Dzięki!!!

środa, 9 maja 2012

CO U NAS? :)

-uczymy się jeść samodzielnie (konkretnie Muffin, mnie aż za dobrze to wychodzi... ;));
-malujemy, rysujemy, czytamy, baraszkujemy, szalejemy;
-podejmujemy kolejną próbę wielkiego come-backu akcji: zdrowe i racjonalne odżywianie;
-pracujemy ciężko i zupełnie spokojnie wypijamy trzecią kawę;
-czekamy na "five o'clock", czyli innymi słowy "powrót Taty", bo ktoś jeździ do pracy, by być w domu mógł ktoś, to są zwyczajne dzieje...;
-generally speaking, się żyje! :)

poniedziałek, 7 maja 2012

PUSZKOWY PS

W tym roku zamierzam założyć mini-hodowlę ziół. Zestaw dla zielarza-amatora z IKEA bardzo mi się widzi, ale w takich puchach też bym mogła uprawiać, nie powiem!
Mąż ma wątpliwości natury użytkowej:
-Po co nam te zioła?
-Do potraw, odpowiadam spokojnie.
-To my będziemy mieli w domu jakieś potrawy?! Juppppi!!!
Faktycznie ostatnio żywimy się głównie strawą duchową... Majk jak zwykle zrzędzi. Nie lubi takiej kuchni!


(na zdjęciach:puchy (Pinterest) i ścierka z fafarafa, tak, znowu ścierka, ale jaka a propos, poza tym nie moja wina, że moje życiowe motta akurat nie w granicie wykuwają, a na ścierach drukują! ;))


niedziela, 6 maja 2012

PIĘKNIE I TANIO! TANIO I PIĘKNIE!


Lubię dekoracje sezonowe, tymczasowe i oczywiście piękne. Umiejętności "skrapbukowo-dekupażowo-jakichkolwiekmanualnych" nie posiadam. Muszę więc polegać na innych, znacznie bardziej utalentowanych osobach, od których można "nabyć drogą kupna" wspaniałe dzieła.
Ale, czasem bez zasobów finansowych, większym, chętniej mniejszym wysiłkiem, można stworzyć COŚ pięknego, prawie z NICZEGO. Wystarczy wyprawa do lasu, albo piwnicy! ;)
Parę inspirujących, przemawiających do mnie prostotą wykonania dekoracji.
(zdjęcia: moje konto, Pinterest)

czwartek, 3 maja 2012

TRZECI MAJ, BUZI DAJ!

Nasze życie domowe przypomina slapstickową komedię. Leci Muffin z piłką, za nim Mąż z asekuracją, a na końcu peletonu ja z jabłuszkiem, żeby może zeżarł (Muffin, o Małżonka jestem spokojna...). Potem dwie z trzech osób leżą. Ten, co nie leży podnosi i pociesza. Muffin to jeszcze... otrzepie się i leci dalej, ale my już gorzej...Zawsze coś z ręką, nogą, kręgosłupem, albo wszystkim naraz!
Także kiedy Majk komunikuje: "Twoja mama powiedziała, żebyśmy dziś przyjechali!", nie wierzę w swoje szczęście!
-Przestań, to zbyt okrutne!, odpowiadam.
-Nie no, poważnie! Mówiła, że Padre namarynował jakichś mięs na grilla i papryczki pieczone mają być i ziemniaczki. Mama robi też sernik, albo na zimno będzie, może coś pokręciłem!
-Daj już spokój, bo się pogniewamy!!!
To zbyt wiele jak dla mnie... Wizja grillowanego mięska, jedzenia wogóle (!) i chwili spokoju sprawia, że oczy mam błyszczące. To łzy wzruszenia się cisną.
Niemożliwe, żeby po pierwszomajowej wizycie w błotnistym raju Muffina Rodzice:
-po pierwsze: zdążyli wyremontować już mieszkanie (znaczna część zabawy przeniosła się na pokoje...)
-po drugie: podjęli świadomą decyzję zaproszenia nas do się zanim nasze dziecko skończy lat osiemnaście.
A jednak!!!

Ulubione dialogi z serii: "W Dziczy":
(MM- Moja Mama, J- ja)

MM: Co tak siedzisz?!
J: A nic...ja już...
MM: Połóż się!

MM: Co tak siedzisz?!
J: Tak...  już idę... ja...
MM: Lodzika sobie nałóż! Tylko nie tak symbolicznie jak ostatnio!

MM: Co tak siedzisz?!
J: Oj, ja tak tylko...
MM: Zdrzemnij się! Idę z Jagódką do parku, z godzinę nas nie będzie.

I love My Parents, po prostu! Mój Mąż również! Tak się cieszy, że byli ze mną w pakiecie! Bez Nich ten pakiet z całą pewnością nie byłby tak atrakcyjny! ;)

Ostatni wniosek: jeden telefon a odnotowałam tak nagły przypływ uczuć patriotycznych, że chyba zaraz przypnę kotylion na swojej obwisłej klacie!

wtorek, 1 maja 2012

CO ZA DZIEŃ!


Prawie wszystko się dziś udało: posprzątać (na chwilę, u nas to norma, więc nawet uwieczniłam na zdjęciu stan "tak mogłoby być"), odpocząć, popracować, odpocząć, pohasać po zielonej trawce, odpocząć, położyć Muffina do łóżka, odpocząć.
Byliśmy u Dziadków, czyli "in the wild", bo nasze dziecko zmienia się tam w "the wild child". Słyszałam, że kot 200 metrów od domu zachowuje się jak dzikie zwierzę, Muffin dziczeje po usłyszeniu hasła: "Jedziemy do Baby!". Hasło musi zostać rzucone po założeniu odzieży i bucika jakiegoś, w przeciwnym razie zażąda wiezienia go tam bez ("juśśśśś, juśśśśś, juśśśśśśś!!!!"). Dziecko stoi pod drzwiami i merda kuperkiem jak pies po usłyszeniu magicznego słowa "spacer".
"W dziczy" Muffin zajmuje się głównie produkcją błota (na masową skalę), tytłaniem wszystkiego i wszystkich, jedzeniem (produkty muszą być utytłane, w przeciwnym razie no way!), śledzeniem robali, jedzeniem robali (źródło zdrowego białka), zbieraniem szyszek i badyli, zachwycaniem się wszystkim i dziwieniem się wszystkiemu. Generalnie nasz miłościwie (?!) panujący Król Julian rządzi i dyryguje leniwymi małpami (zwanymi dalej rodziną), które zwlekają o sekundę za długo prowadząc go do "koko" czy "opaopa" (królik).
Nowością jest chodzenie boso po piachu i trawce (uczucia mieszane).
Brzmi to wszystko cudnie i idyllicznie, ale jak powrzechnie wiadomo: "życie to nie je bajka". Muffinowi "idą" kły, więc owszem baraszkuje jak rozkoszny cherubin, ale w tak zwanym międzyczasie żyć nie daje.
Następuje więc ucieczka w kaloryczne desery, napoje, które to i błonę śluzową żołądka i kamień w zlewie wyżrą oraz alkohol.
Ale... ale... słońce, gorąc tropikalny, więc człowiek zaczyna wierzyć, że wakacje nadejdą, jednakoż.
Plany są snute. Agroturystyko welcome to prawdopodobnie nastąpi.
Chociaż po usłyszeniu nowej pani Anny Marii (Jopek), która jakąś salsą, czy też sambą w głowie mi miesza, już sama nie wiem. Głupieje się. Tańczyć się chce. Wogóle coś się dzieje, jakieś reakcje tajemnicze odnotowuję w organizmie. Co to będzie zatem?! Co to będzie...

(na zdjęciach: dom chwilowo posprzątany (pominąwszy pudła z puchami), puchy, puszki i puszeczki, czyli słynna emalia, Muffin w roli "Dzikiego Dziecka", muzyka: youtube)