-->

piątek, 27 kwietnia 2012

A MIAŁO BYĆ TAK PIĘKNIE...

Miała być emalia. Miały być zdobycze. Miały być fotosy jakieś.
A jest co? Nic!
Małżonek nadal w łożu... I nie wiem, jak to się dzieje, nie porusza się po chałupie, a bałagan! Nie ma nawet takiego "tła", na którym możnaby emalię umieścić! ;)
Muffin też mi dokłada. Małe Dziecię przecie, a już drugi dzień nie drzemie! Skandal! Tę drzemkę, te święte dwie godziny, mam rozplanowane co o minuty... A tu co? Nico!
W ramach odstresowania nałożyłam sobie maseczki na wszystko, co tylko mam. I tu niespodzianka!
Normalnie człowiek z maseczką na twarzy i innych takich wygląda gorzej niż bez. Ja wyglądam lepiej!
Nie wiem tylko, czy powinnam się cieszyć?!
Dołączam fotos ścierki. Tak ścierki, ktorą koniecznie muszę mieć.
Może znacie to przesłanie znane w sieci i życiu jako IRISH PHILOSOPHY, która uparcie dowodzi, że THERE'S NOTHING TO WORRY ABOUT! :) aKUR..at! ;)))

(na zdjęciu: ścierka z fafarafa :))

czwartek, 26 kwietnia 2012

FANCLUB HEATHCLIFFA? FANCLUB DARCY'EGO?

I którego Pana Darcy?!
Dziś mały, głupiutki pościk. W domu zaraza. Chłop chory, myśli się na tamten świat przenosić...
Trudno się mówi... Tymczasem rozważam już kandydatury na stanowisko MY NEXT FAVOURITE HUSBAND! ;)
Zapraszam tylko TYCH Panów na razie into my arms, czyli wprost w ramiona me!
A jutro o moich wczorajszych zdobyczach ze sklepiku emaliowego, które to przyczyniły się z pewnością do pogorszenia stanu zdrowia Małżonka...
POZDROWIONKA! :)
(na zdjęciach: Mmmmmm Wiadomo Kto, źródło: Pinterest, muzyka: youtube)



środa, 25 kwietnia 2012

WELL-BEHAVED BABIES SELDOM MAKE HISTORY!

Muffin jest osobą bardzo niezależną i ponad przeciętnie rozwiniętą intelektualnie i emocjonalnie ;). Najlepszym dowodem na to jest fakt, że w "wieku" roku i czterech miesięcy przeżywa mocno przyspieszony bunt dwulatka.


Więc, co jest grane wiadomo: "wszystko bez sensu"=jestem na nie; "ja wiem lepiej i muszę, inaczej się uduszę". Pięknie zagrana histeria (oklaski za przejmujący wyraz artystyczny) następuje w momentach, kiedy plan Muffina nie zostanie zrealizowany natychmiast. Najlepiej byłoby, aby rodzice byli jak pewien aparat, który cyka zanim cykniesz,  przewidywali, czegóż to się zaraz zachce i spełniali życzenie zanim zostanie "wypowiedziane". Ale matka i ojciec to profesjonalna kadra, która doskonale wie, że wybuchy złości mające na celu wymuszenie, należy kategorycznie ignorować.

Tak było i dziś. Wracamy ze spaceru i wdrapujemy się po schodach (nowe hobby). Muffin "siam" podpierany i asekurowany z każdej możliwej strony przez uniżonego sługę (mła). Tylko dlaczego mam wchodzić na czwarte piętro skoro mieszkamy na pierwszym?! O nie! Koniec trasy przed naszymi drzwiami!
Muffin jest zrozpaczony. Ja obstaję przy swoim.
"To ja mam ciebie słuchać?! Masz rok i cztery miesiące! Akurat!", komunikuję Prezesowej.
Muffin próg domu przekroczywszy jeszcze dwie miny "skrzywdzonego" zrobił i spokój. Niby fajnie, ale... wtedy mi się przypomniało. A w zasadzie przypomniała pewna historyjka pisana (nie przeze mnie, więc dobra) na konkurs literacki (kategoria do 50 słów), a zamieszczona w podręczniku do anglika.
Streszczając i tak krótki tekst...
Syn pisze do matki ze szkoły z internatem : "Mamo, nienawidzę tego miejsca! Jedzenie-okropne! Prefekci źle mnie traktują. Proszę, zabierz mnie stąd! Twój, David".
Mamusia odpowiada: "Drogi Davidzie, nonsens! Głowa do góry!".
Po latach... ta sama mama do tego samego syna z domu starców:
"Drogi Davidzie, nienawidzę tego miejsca. Jedzenie-okropne! Pielęgniarki traktują mnie jak dziecko! Proszę, zabierz mnie stąd natychmiast!".
David odpowiada: "Droga Mamo, nonsens! Głowa do góry!".

Za lat dziesiąt, kiedy będę już starą kobietą, role się odwrócą.
To Muffin będzie poważną panią Jagodą i będzie wiedział lepiej. Coś sobie wymyślę, coś będę musiała koniecznie zrealizować z pomocą Muffina i wtedy co?!
Co usłyszę? "Ależ mamo, co ty znowu wymyślasz?! W twoim wieku?!".
Następnym razem zastanowię się nieco dłużej, czy histeria jest rzeczywiście nieuzasadniona, a foch "rzucony" tylko po to, żeby coś wymusić.
Im będzie starsza, tym dłużej będę się zastanawiać. Nie jest moim celem wychowanie "grzecznej" dziewczynki, która zawsze się ze mną zgodzi.
A dziś... może moje dziecko właśnie chciało, z moją pomocą, zdobyć swój pierwszy szczyt, akurat w postaci czwartego piętra?
A tak wogóle, to przecież w dzieciach najbardziej irytują nas chyba cechy naszego własnego charakteru (patrz: upór).


(do zdjęć Muffina, czyli: Buntownika z Wyboru i Buntownika-Nie-Bez-Powodu dołączam przesłanie MM na cudnym Ohdeer-owym wisiorze, który mieć muszę, albo urządzę w domu jakąś historyczną histerię!)

wtorek, 24 kwietnia 2012

LIFE IS BUT A DREAM


Tak się jakoś czuję blue ostatnio, bluesa czuję zresztą też. Piękne zdjęcia i piękna muzyka (choć nie bluesowa). Tylko Czarnego Łabędzia brak... Ale Błękitny się pojawił...

(zdjęcia: moje konto-Pinterest, muzyka: youtube)







9

poniedziałek, 23 kwietnia 2012

TYLKO SPOKOJNIE!


Próbuje człowiek ograniczyć obowiązki do priorytetowych, rozmowy (niedomowe) do istotnych, spotkania do koniecznych, a i tak przytłoczony jest bardzo. Przesilenie, mówią. Może i przesilenie. Różne rzeczy wtedy ludziom pomagają. W takich sytuacjach (zaganiania, zmęczenia już od poniedziałku, w akompaniamencie słabego nastroju) każdy potrzebuje czegoś innego, chociaż być może wszyscy chcemy tego samego.

Amerykanie mają swoje "comfort food", czyli "jedzenie na pocieszenie". Jeżeli wierzyć filmom są to lody jedzone łychą bezpośrednio z pojemnika (kubełka?). Na mnie niestety to nie działa. Wyrzuty sumienia dotyczące ich umiarkowanej zdrowotności i zabójczej kaloryczności zmusiłyby mnie do pochłaniania kolejnych kubłów w kolejne dni (w ramach sponiewierania do granic).

Nie powiem, że moim "comfort foodem" nie jest sernik wiedeński Mojej Mamusi (najlepiej jeszcze gorący), ale talerz pikantnej zupy warzywnej, którą można jeść bezkarnie w każdej ilości pociesza mnie bardzo!
Mam również swoje comfort music, comfort books, comfort films, comfort drinks, comfort clothes...

Najlepsze rezultaty daje połączenie (w miarę logiczne) jak największej liczby comfortów!
Do tematu będę wielokrotnie wracać. Temat pocieszaczy domowych jest mi bardzo bliski. Mam swoje żelazne zestawy, polegające na optymalnym łączeniu comfortów.
Zestaw przykładowy: pidżamka, względnie dresik, kapciochy rozklapciane, kocyk, kieliszek winka, "Duma i uprzedzenie" (stara/nowa obojętnie).
Uwaga w kwestii filmów i książek; najlepiej wybierać pozycje, w których niewiele, względnie prawie nic, a najlepiej zupełnie nic się nie dzieje.
Kocham książeczki nad życie, ale w roli persenu/kalmsów i innych takich występują u mnie zwykle albumy wnętrzarskie (stricte fotograficzne bywają zbyt ekscytujące!). Oko nasycone, żadnej akcji, sporo inspiracji, stroniczka po stroniczce i... jestem baaardzo spokojna... adin, dwa, tri...

(na kiepskich zdjęciach: wspaniałe "uspokajacze")







sobota, 21 kwietnia 2012

HOW CAN I LIVE WITHOUT MY LIFE?

HOW CAN I LIVE WITHOUT MY SOUL?

Czyli się zdobyłam, poszłam i obejrzałam nowe "Wichrowe". "Wzgórza" oczywiście.
Jestem człowiekiem, który bardzo się przywiązuje. Do ludzi i zwierząt (wiadomo!), do rzeczy (niestety!), ale również do wersji i adaptacji.Film może być równie dobry jak książka. Tę tezę potwierdzono już tak wieloma przykładami, że musiałam ją zaakceptować i ja. Ale kilka adaptacji tej samej książki? To już dla mnie zbyt wiele skoro jestem przyzwyczajona do TEJ WŁAŚCIWEJ (czytaj: ulubionej) wersji...

Ofukana przeze mnie, jeszcze przed obejrzeniem, "Duma i uprzedzenie" z panią Keirą i panem Matthew Macfadyenem (żegnaj panie Mężu, witaj panie Matthew!) przekonała nieprzekonaną (czyli mnie), że czasem warto spróbować i , że można kochać kilka wersji jednocześnie. Można kochać Ciebie Colinie (Firthcie) i Ciebie Matthew (Macfadyenie) równie gorąco!

Ale czy ktoś dorówna parze Juliette Binoche i Ralph Fiennes w najpopularniejszej (bardzo brzydkie słowo) i bardzo wiernej adaptacji "Wichrowych Wzgórz"?

Kiedy w najnowszym numerze "Zwierciadła" pomylono się podając odtwórcę roli Heathcliffa w TEJ wersji zadzwoniłam. Pierwszy raz w życiu. Potraktowałam to jako obrazę moich uczuć religijnych.
Wielkim ryzykiem zatem dla twórców nowych "Wichrowych" była próba zaprezentowania mi swojej wersji. Musieli przecież wiedzieć jak nabożną czcią darzę TĘ WŁAŚCIWĄ. Chyba się jednak nie przejęli, bo nakręcili. Bez obaw o porównania. Bo jest to wersja INNA po prostu.

Heathcliff jest ciemnoskóry. Akcja toczy się głównie, gdy bohaterowie są dziećmi. Mówi się naprawdę mało. Film jest malarski i oryginalny, niekiedy kręcony jakby "z ręki", co daje nie tyle poczucie uczestniczenia w pokazie kina alternatywnego, ale bycia częścią historii, krajobrazu, świadkiem, czasem bohaterem wydarzeń.

Muszę powiedzieć, że film zostawia duży niedosyt. Czekałam nieustannie kiedy to Cathy i Heathcliff wreszcie dorosną, dojrzeją i nastąpi wybuch obsesyjnej i zaborczej miłości i namiętności.
Wszystko to jest tu raczej w sferze niedopowiedzeń i sugestii, chociaż szaleństwo, okrucieństwo i rozpacz są i łzę wyciskają.
Z całą pewnością dla koneserów obrazów i wcale nie ulotnych wrażeń.
O miłości Cathy i Heathcliffa niewiele więcej wiem, ale czuję, że byłam na wichrowych wzgórzach. Nawet zimno mi jakoś i w kościach łamie, ale nie żałuję, że nie pojechałam w jakieś cieplejsze miejsce!
Do zdjęć (moje konto: Pinterest) dołączam swego rodzaju "spowiedź" i wołanie Cathy wyśpiewane głosem genialnej Kate Bush, która tamtą Kaśkę naprawdę dobrze zrozumiała...






piątek, 20 kwietnia 2012

GROSZ DO GROSZA...

I wprawdzie jest kokosza, ale ceramiczna... No i emalia w każdej postaci. Kilka niepięknych zdjęć moich pięknych (tak myślę!) zakupów. Trafiło się ostatnio na pewien sklepik w mojej okolicy. Znalazło się tam emaliowane cuda w cenach (wciąż jeszcze) baaardzo korzystnych w stosunku do tego, co na allegro i oficjalnej stronie emalii Olkusz. Szaleństwo trwa!

(na zdjęciach: moje puchy, patera, kokoszka na masełko,wazony-dzbany)

czwartek, 19 kwietnia 2012

MIŁEGO DNIA! :)

 To będzie naprawdę dobry dzień! Jest szansa!
Jeżeli tylko rodzinka człowieka nie wkurzy (wrrrrr! Mężusiu! dzięki!!!), będzie fajnie!
Jeżeli tylko Muffin zdecyduje się dziś na popołudniową drzemkę i pójście spać wieczorem o "normalnej" (w moim rozumieniu porze), będzie super!
MUSI być dobrze!
Dołączam materiały poprawiające nieco nastrój, gdyby ktoś zupełnie przypadkiem wstał nie tą nogą co trzeba, wylał na siebie kubek kawy, przejechał się na samochodziku i wylądował na... twardej posadzce, w skrzynce pocztowej znalazł wyłącznie rachunki i ponaglenia do zapłaty a w lustrze spotkał jakąś bladą twarz z worem pod okiem.
Na pewno Was to nie spotkało, ale tak na wszelki wypadek...

(zdjęcia: moje konto,Pinterest, muza- youtube)

/

wtorek, 17 kwietnia 2012

DAJ MI CHŁOPA PO PÓŁNOCY…

CZYLI „FOUND IN TRANSLATION”

Muffin to osoba pokroju Da Vinci, niezwykle wszechstronna. Interesuje ją zarówno kultura wysoka, ma jak wiadomo wysmakowany gust literacki i niezwykłe wyczucie koloru , jak i bardziej masowa, czyli pop. Jako, że dziecię nade wszystko wielbi dobrą zabawę, imprezki z tańcami odbywają się u nas niemal codziennie w godzinach przedpołudniowych. Osoby, które akurat znajdą się w naszym domu, uznaje się za mimowolnie zainteresowane i traktuje się jako tanecznych partnerów, względnie muzyków akompaniujących na garach czy bębenku.

W czasie jednej z takich potańcówek (prywatek, disco, jak zwał, tak zwał) zatrzymałam się nagle i pomyślałam:
-Boże, co ja śpiewam?! „Daj mi, daj mi, daj mi chłopa po północy?!”
Zaraz po „lecą” Beatlesi i ich „piosenka drobiowa”:
„Ko-kochaj mnie,
Wiesz, że ja kocham cię
I wierny ci będę,
Więć ko-ko-ko-ko-ko-ko-ko-kochaj mnie!”

Ileż to razy jako prosty anglista słyszałam: „Oj weź mi to przetłumacz, katuję tę piosenkę 24h”; „Proszę paaaani, przetłumaczmy to sobie na zajęciach, taki cudowny utwór”.
OK, tłumaczę, tłumaczymy i utwór okazuje się potwór.

Z piosenką jest jak z miłością, a w zasadzie stanem zakochania. Jeżeli czegoś nie wiemy, albo nie rozumiemy, to sobie dopowiemy… Rozczarowanie przychodzi wtedy, gdy wszystko jest już jasne.
Oczywiście jako filolog (jejku, jejku!) wiem, że wszelka dosłowność w tłumaczeniu wierszy, piosenek, tytułów filmów, krótko mówiąc w ogóle wszystkiego nie jest wskazana, ale czasem tak wiele jest „lost in translation”, że pozostaje napisanie utworu od nowa…
Nie deprymujmy zatem przed gośćmi z zagranicy jedynego prawdziwie polskiego wynalazku… czyli disco polo. Oni mają swoje: „Skin on skin”, my: „Ciało do ciała”, oni: „We are family”, u nas: „Wszyscy Polacy to jedna rodzina”…
Po przetłumaczeniu, wszystko zyskuje nowy wymiar, lepiej i jakoś mądrzej brzmi, więc czasami myślę sobie czy „kawałek” rzeczywiście fajny, czy to po prostu „the magic of English”...

A na koniec zagadka! Cóż to za piosenka?
„It’s me,
The type unhumble,
Nobody knows what’s there in me.
The same,
Yet, not alike,
Oh, baby, please forgive me!”

(translated by: Vieri, jeden z moich niezapomnianych uczniów, kilka lat szkolnych temu).
Dołączam materiały pomocnicze (źródło: moje konto, Pinterest)  odpowiedzialne za mój dzisiejszy dobry humor (zaraz po Muffinie, Mężu, słonku i ciachach, węglowodany, welcome back!!! )).



poniedziałek, 16 kwietnia 2012

KOCHAM PUCHY!




W każdym sklepie z artykułami do domu moim ulubionym działem (zaraz po poduchach, kocykach i pledzikach) jest dział przechowywania. Kocham kosze, koszyki, pojemniki, wiklinowe, metalowe, drewniane, materiałowe...
You name it! I love it! ;)
W kuchni niepodzielnie królują emaliowane puchy i puszki... Zawsze mi ich mało, wciąż dokupuję nowe, chwaląc się w duchu jaka to jestem praktyczna pani!
(na zdjęciach: puszki białe cóż, że ze Szwecji (czyli ikea) oraz made in Poland)






sobota, 14 kwietnia 2012

SHUT UP AND KISS ME!

Pan Mąż prawdopodobnie często ma ochotę tak rzec... ;)

Jednym z najszczęśliwszych dni w Jego życiu musiał być ten kiedy straciłam głos! Krótko trwało to szczęście, ale wspomina do dziś...
Z serii: "Dialogi z Moim Mężem", czyli mądrej przyjemnie posłuchać...
-Kochanie, ale ty dziś przystojny jesteś!
-Yyyyyy, jak to dziś?
-Kobiety to startują do ciebie, przyznaj się!
-Eeeeee tam....
-Gdybym była kobietą, to bym się na ciebie rzuciła!
-Yyyyyyy?!

Muszę dodać,że "gdybym była kobietą" znalazło się w kanonie ulubionych powiedzonek i używane jest dość często, nie wiedzieć czemu właśnie przez Pana Męża!

A na zdjęciach całują się pięknie! Jest i ikona pocałunku, są pocałunki ekstremalne, romantyczne, erotyczne, wzruszające i zabawne. Deklaracje słowne również się pojawiają, także ta o mężu ulubionym, którą osobistemu chciałabym nabyć. Jest bardzo a propos, bo Małżonka przedstawiam zawsze: "mój obecny mąż", względnie: "moj aktualny mąż". Innych wprawdzie sobie nie przypominam, a kolejnych nie planuję, ale nie można człowiekowi odbierać nadziei. "Żyj nadzieją, nie utyjesz", jak głosi mądre przysłowie...

(zdjęcia z mojego konta, źródło: Pinterest)



















piątek, 13 kwietnia 2012

IT'S A KIND OF MAGIC!

Ostatnio jestem rozmemłana, czyli ładniej to ujmując, senna i rozmarzona. Łyk świeżego powietrza na spacerkach z Muffinem odurza mnie jeszcze bardziej, a kolejne łyki (kubki, litry całe...) kawy wywołują skutek odwrotny do zamierzonego. Przesilenie, czy też nie, nieustannie spaaaaać się chce. Takie magiczne zdjęcia (z mojego konta, źródło: Pinterest)  mogę oglądać bez końca, doskonale współgrają z moim nastrojem.
TGIF! Thank God It's Friday! :)